Mieczysław, Mojsze, Mietek z Warszawy
Mieczysław Wajnberg (obecnie w Polsce używa się tej pisowni jego nazwiska), na świecie znany także jako Mojsiej lub Mojsze, Weinberg lub Vainberg, urodził się w 1919 roku w Warszawie. Już kwestia dokładnej daty jego urodzin, a także oficjalnego imienia i pisowni nazwiska wzbudza pewne kontrowersje. Sam kompozytor twierdził, że urodził się 8 grudnia 1919 roku jako Mieczysław (w latach 80. argument ten posłużył mu do zmiany nadanego przez radzieckie władze imienia Mojsiej). W podaniu o przyjęcie do konserwatorium odnalezionym przez Danutę Gwizdalankę w archiwum Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina widnieje nie tylko inna, styczniowa data urodzin, lecz również imię Mojsze. Zakładamy jednak, że w tamtym czasie traktowano podobne dokumenty z większą swobodą, a „postarzenie się” mogło być niezbędnym warunkiem przyjęcia do Konserwatorium Muzycznego. Nie tylko te kwestie pozostają niewyjaśnione – o ile wiadomo, że kompozytor był synem przybyłego z Kiszyniowa Szmula Wajnberga – skrzypka-samouka, dyrygenta, kompozytora muzyki teatralnej, rewiowej i filmowej, to nazwisko jego matki figuruje w dokumentach i wspomnieniach kompozytora w bardzo różnych wersjach.
We wspomnianym podaniu pojawia się nazwisko Sura Dwojra Stern; kompozytor w późniejszych relacjach twierdził, że jego matka nazywała się Sara Kotlicka. Córka kompozytora z pierwszego małżeństwa, Victoria Bishops, potwierdza tę wersję nazwiska, dodając, że matka Wajnberga była aktorką . Być może swego rodzaju brak przejrzystości wokół tej postaci wynika z faktu, że przez długi czas sądzono, iż aktorka Sonia Wajnberg (o której dziś wiadomo, że była siostrą Szmula), używająca także pseudonimu Sonia Karl i Sara Kotlicka, to jedna i ta sama osoba. Dzięki badaniom kilku muzykologów, w szczególności Vereny Mogl i jej poszukiwaniom w YIVO Instutute for Jewish Research, mamy już pewność, że Sonia i Sara to dwie różne aktorki.
Szmul Wajnberg komponował muzykę do teatrów żydowskich, rewii, filmów. Najczęściej współpracował ze znanym teatrem Scala, a jego utwory Lebedig un luster („Żywo i radośnie”), Beimwohla i Joszke Muzikant były w tamtym czasie niezwykle popularne .
Wajnberg od najmłodszych lat poznawał muzykę, brzmienie instrumentów i sposób ekspresji charakterystyczny dla teatralnej twórczości ojca. Często pomagał ojcu w spektaklach, dorabiał sobie także grając na żydowskich weselach, bar micwach itp. Jednocześnie uczył się klasycznej gry na fortepianie pod okiem pedagogów – początkowo pani Maciulewicz (imię nieznane), później w klasie znanego pianisty Józefa Turczyńskiego, który miał opinię najlepszego pedagoga fortepianu w Polsce. Od 1931 roku Wajnberg uczęszczał do Konserwatorium Muzycznego, w którym oprócz fortepianu uczył się także solfeżu, zasad muzyki, harmonii czy historii muzyki. Co ciekawe, nie było wśród tych zajęć lekcji kompozycji, choć pierwsze próby pisania podjął już w połowie lat 30., a I Kwartet smyczkowy (zadedykowany Turczyńskiemu) powstał już w roku 1937. Przede wszystkim jednak Wajnberg był wybitnie utalentowanym pianistą i wydawało się, że ma spore szanse na znaczącą karierę. Na kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej do Warszawy przybył słynny pianista Józef Hofmann i zaproponował Mieczysławowi podjęcie studiów w jego klasie w renomowanym Curtis Institute of Music w Filadelfii, a także pomoc w zdobyciu amerykańskiej wizy. Trudno wyrokować, jak potoczyłyby się losy Wajnberga, gdyby rzeczywiście udało mu się wyjechać.
Tymczasem, nastał wrzesień 1939 roku, który na zawsze zamknął warszawski okres życia kompozytora.
Wojna
Jak sam po latach wspominał, w nocy z 6 na 7 września, po powrocie z kawiarni Adria, gdzie zarabiał grając na fortepianie, usłyszał w radiu apel, by wszyscy mężczyźni zdolni do walki opuścili Warszawę i kierowali się na wschód w celu przyszłej mobilizacji.
Cała rodzina Wajnbergów wpadła w panikę i rano postanowiła wyruszyć na wschód.
Idąc w tłumie uchodźców przypadkowo rozdzielili się i już nigdy więcej nie spotkali. Mieczysław po siedemnastu dniach wyczerpującego marszu pod obstrzałem samolotów znalazł się w końcu na granicy ze Związkiem Radzieckim. Oddział pograniczników sprawdzający dokumenty, po krótkiej wymianie zdań zmienił mu imię z Mieczysława na Mojsieja i zezwolił na wstęp do ZSRR.
Losy Wajnberga od tego momentu układały się niezwykle ciekawie: uciekinierom z Polski nadawano radzieckie obywatelstwo, a niektórym dodatkowo specjalne pozwolenia na pobyt i pracę w danym mieście. Wajnberg, jak można przypuszczać, dzięki przyjęciu na studia kompozytorskie w Mińsku również dysponował takim dokumentem, w skutek czego uniknął wywózki w głąb Rosji. Trafił do klasy Wasilija Zołotariowa, ucznia m in. Nikołaja Rimskiego-Korsakowa, co w sposób znaczący wpłynęło na jego warsztat kompozytorski, a także zainteresowania estetyczne. Podczas studiów pierwszy raz zetknął się także z twórczością swojego późniejszego przyjaciela i mentora, Dymitra Szostakowicza. Dzięki niemu po kilku latach spędzonych w Mińsku i w Taszkiencie, znalazł się w Moskwie.
W Taszkiencie, do którego uciekł w 1941 r. po ataku Niemiec na niedawnego sojusznika, Wajnberg poznał swoją przyszłą żonę, córkę jednego z najznakomitszych przedstawicieli środowiska żydowskiego w ZSRR – Solomona Michoelsa. Dzięki przychylności kilku osób Szostakowicz zapoznał się z partyturą I Symfonii Wajnberga i podjął starania o to, by mógł on wraz z rodziną przeprowadzić się do Moskwy.
W międzyczasie Mieczysław usilnie starał się dowiedzieć, czy jego rodzice i siostra przeżyli wojnę. Wiedział, że było to niemal niemożliwe – nawet, jeśli udałoby im się uniknąć wywózki do obozu, to pewnie zginęliby w getcie. Przez wiele lat krążyła niepotwierdzona nigdzie informacja o ich rzekomej śmierci w obozie w Trawnikach koło Lublina. Dziś wiemy, że to najprawdopodobniej pomyłka – przypuszcza się, że mama i siostra Mietka zginęły w Warszawie, ojciec zaś w Łunińcu na terenie Białorusi.
Kruchy spokój
Pierwsze lata spędzone w Moskwie były dla rodziny Wajnbergów spokojne. Zamieszkali w należącej przed wojną do rodziny Michoelsów kamienicy, a wkrótce po ich przybyciu dołączyli do nich rodzice Natalii oraz jej siostra.
Zaraz po przeprowadzce udało się wreszcie doprowadzić do spotkania Wajnberga z Dymitrem Szostakowiczem, podczas którego młody kompozytor mógł zagrać mu swoją I Symfonię oraz pokazać pozostałe swoje utwory. Tak zaczęła się ich wieloletnia przyjaźń oraz twórcza współpraca. Szostakowicz wielokrotnie zapraszał Wajnberga do siebie do domu, chętnie prezentował mu swoje nowe dzieła i zawsze ciekaw był, co nowego napisał przyjaciel. Jako że Wajnberg był w dalszym ciągu błyskotliwym pianistą, bardzo często wspólnie z Szostakowiczem grali na cztery ręce swoje nowe lub dotychczas nieznane szerszej publiczności utwory.
Nowe utwory powstawały w wyjątkowo szybkim tempie – z tego okresu pochodzą między innymi cztery kwartety smyczkowe, sonaty na skrzypce, wiolonczelę, fortepian i klarnet, II Symfonia, trio oraz kwintet fortepianowy. Kompozytor pisze również kolejny cykl Pieśni Żydowskich (po wcześniejszych Piosenkach dziecięcych do słów Pereca), tym razem do słów poety Szmula Halkina. To cykl bardzo ważny w twórczości Wajnberga – tematyka pieśni nawiązuje bowiem do Zagłady. Zwłaszcza ostatni utwór Tife griber, royte leym jest metaforą wydarzeń, które miały miejsce w Babim Jarze. Blisko dwadzieścia lat później ta sama pieśń w wersji orkiestrowej zostanie wpleciona do czwartej części Symfonii nr 6. Obok pieśni o tematyce żydowskiej powstają też Trzy romanse do poezji Adama Mickiewicza.
Żona Wajnberga wspomina, że jej mąż i Szostakowicz byli w wielkiej przyjaźni – odwiedzali się bardzo często, zapraszali na uroczystości rodzinne, kolacje i koncerty. O szacunku, jakim darzył Szostakowicz młodego kompozytora, może także świadczyć fakt, że dedykował mu swój X kwartet smyczkowy, a podczas prowadzonych przez siebie lekcji kompozycji w konserwatorium leningradzkim prezentował utwory Wajnberga, obok m.in. dzieł Benjamina Brittena.
Nadszedł rok 1946, który okazał się wyjątkowo trudny dla większości twórców. Od momentu zakończenia wojny komunistyczny totalitaryzm jeszcze się pogłębił. Władze ZSRR dążyły do odgórnego kierowania wszystkimi aspektami życia – począwszy od gospodarki, a skończywszy na sztuce. Dzieła literackie, wizualne i muzyczne powinny były być proste, radosne, zrozumiałe dla każdego, nawet najbardziej prymitywnego odbiorcy, gloryfikować nową politykę partii oraz Wielkiego Wodza Stalina. Muzyka miała być optymistyczna (twórcy powinni w swych dziełach zachwalać codzienne życie w ZSRR), a w przypadku utworów wokalno-instrumentalnych, pisana do tekstów poezji współczesnej, najlepiej inspirowanych prostym i skupionym na pracy życiem zwykłego robotnika. Wszelkie odstępstwa od tej normy miały być surowo karane.
Nagonka dotknęła wielu kompozytorów. Również Wajnberg nie uchronił się przed zarzutami. Podczas odbywających się w październiku 1946 roku obrad Związku Kompozytorów Radzieckich skrytykowany został za „nadmierną troskę o formę kosztem idei melodycznych”.
Rok 1948 przyniósł kolejne tragedie. W styczniu w sfingowanym wypadku samochodowym bezpieka zamordowała jego teścia Solomona Michoelsa. Władze zarzucały mu działalność na szkodę państwa radzieckiego, a już sam fakt jego żydowskiego pochodzenia świadczyć miał o wrogim, kosmopolitycznym, stosunku do ZSRR.
Życie Wajnberga obracało się wokół niezliczonych obrad Związku Kompozytorów ZSRR, na które eskortowany był stale przez agentów NKWD. Wpływy nowej polityki widać wyraźnie w jego kompozycjach z tego okresu – w marcu 1948 roku powstała Sinfonietta na orkiestrę kameralną, jeden z jego najbardziej znanych utworów. Kompozytor zamierzał poświęcić go przyjaźni między narodami ZSRR. Tym razem udało mu się zadowolić wszystkich – utwór był melodyjny, przystępny, efektowny, bazował na tematach ludowych (co ciekawe, bardzo silnie widoczny jest tu folklor żydowski ), nie wymagał dużej obsady i, co być może najważniejsze, zyskał pozytywną opinię Tichona Chriennikowa, sekretarza generalnego Związku Kompozytorów. Uznał on, że Wajnberg nareszcie zawrócił z błędnej, modernistycznej drogi i zajął się twórczością dla ludu. Danuta Gwizdalanka słusznie zauważa tu jednak pewien paradoks – duża popularność Sinfonietty przypadła na okres narastającej znów fali antysemityzmu.
Pomimo pozytywnej oceny nowego utworu, sytuacja finansowa Wajnberga dalej nie była zadowalająca – Ministerstwo Kultury nie kupowało od niego nowych kompozycji. Przynosząc nową partyturę kompozytor musiał liczyć się z tym, że urzędnik poprosi go o opinię, rekomendację innego kompozytora. W tamtym czasie było to szczególnie trudne, bo znakomita większość wybitnych twórców (wśród nich Szostakowicz, Prokofiew, Miaskowski i Szebalin) była już „na cenzurowanym” z powodu rzekomego formalizmu – ich opinia zatem mogłaby bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Wajnberg nie poddawał się jednak i nawet na chwilę nie przestawał pisać. W tym okresie powstały również takie dzieła, jak Koncert wiolonczelowy (po dziewięciu latach od ukończenia pracy nad partyturą partię solową wykonał Mścisław Rostropowicz) czy Rapsodia na tematy mołdawskie (pierwotnie opracowana na orkiestrę, później także na skrzypce solo z orkiestrą). Utrzymywać się musiał jednak z pisania – podobnie, jak ojciec – muzyki do teatru, telewizji (głównie filmów rysunkowych) oraz cyrku.
Z koncertu na Łubiankę
Już w 1953 roku rozpoczęła się jedna z największych prowokacji politycznych w ZSRR o charakterze antysemickim. Głównym jej celem było wprowadzenie powszechnego terroru i kolejnych czystek (podobnych do czystek stalinowskich przeprowadzonych w latach 1936-1938). W styczniu 1953 roku partyjna gazeta Prawda podała informację o domniemanym spisku lekarzy, którego celem miało być uśmiercenie głównych przywódców ZSRR, w wyniku niewłaściwego leczenia. Długą listę podejrzanych otwierał profesor Miron Wowsi – kuzyn Solomona Michoelsa. Według władz jedną z ofiar owego spisku był Andriej Żdanow, a lekarze należeli do „międzynarodowej żydowskiej organizacji burżuazyjno- nacjonalistycznej Joint, założonej jakoby przez wywiad amerykański w celu okazywania pomocy międzynarodowej Żydom w innych państwach” . W całym kraju powszechnie ubliżano Żydom, zdarzały się nawet fizyczne napaści. Chorzy nie chcieli leczyć się u żydowskich lekarzy, wielu ludzi straciło pracę.
Rodzina żony Mieczysława żyła w nieustannym strachu i oczekiwaniu na rychłe aresztowanie. On sam w tym czasie nie przestawał pisać, a wśród utworów, które wówczas powstały, była m.in. kantata W ojczyźnie, w której chór śpiewał patriotyczne wiersze radzieckich dzieci oraz wersja Rapsodii na tematy mołdawskie na skrzypce z towarzyszeniem orkiestry. Podczas prawykonania 6 lutego 1953 roku w sali im. Czajkowskiego partię solową grał wielki skrzypek Dawid Ojstrach. Koncert zakończył się ogromnym aplauzem, a kompozytor wraz z rodziną i przyjaciółmi wrócił do domu, by świętować swój sukces. Około godziny drugiej w nocy rozległo się pukanie do drzwi, do mieszkania weszło dwóch funkcjonariuszy z nakazem rewizji mieszkania i aresztowania Mieczysława Wajnberga. W tamtym czasie, jak wspomina żona kompozytora, aresztowanie właściwie równało się odejściu na zawsze, a cała rodzina poddawana była społecznemu ostracyzmowi.
Wajnberg został uwięziony na Łubiance, a postawione mu zarzuty wydają się dziś kompletnie bezsensowne: oskarżono go przede wszystkim o „burżuazyjny nacjonalizm żydowski”, rzekomo przedstawiony w Sinfonietcie nr1. Kiedy usłyszał oskarżenie, spytał:
„Skoro nie znam ani jednego słowa w jidysz, ale posiadam za to dwa tysiące polskich książek, to czy nie powinienem raczej być oskarżony o polski burżuazyjny nacjonalizm?”. Odpowiedź brzmiała: „My wiemy lepiej” .
Wajnberg siedział w jednoosobowej celi, nocami w twarz świecił mu bardzo mocny reflektor, który nie pozwalał zasnąć.
Tymczasem Dymitr Szostakowicz napisał list do Ławrientija Berii, w którym ręczył za uczciwość Wajnberga. Żona Szostakowicza poprosiła zaś Natalię Wowsi-Michoels o pełnomocnictwo, które, w przypadku aresztowania jej i jej siostry, pozwoliłoby Szostakowiczom zaopiekować się córką Wajnbergów.
Wydarzenia roku 1953 były jednak bardzo dynamiczne. 5 marca umarł Stalin (co prawdopodobnie również miało wpływ na szybsze wypuszczenie Wajnberga na wolność) 17 marca z kamienicy, w której mieszkali Wajnbergowie zniknęli strażnicy córek Michoelsa, od początku kwietnia zaczęto powoli zwalniać z aresztu lekarzy oskarżonych o udział w spisku (w tym Mirona Wowsi), a 25 kwietnia Mieczysław Wajnberg – podobno ponownie dzięki interwencji Szostakowicza u przewodniczącego Prezydium Rady Najwyższej ZSRR Klimenta Woroszyłowa – wyszedł na wolność. W całym Związku Radzieckim nastał czas odwilży.
Sam Wajnberg w owym czasie nie komponował utworów dla dużej obsady – napisał dwa kolejne kwartety smyczkowe (nr 7 i 8 ), dwie sonaty fortepianowe oraz sonatę skrzypcową dedykowaną Szostakowiczowi. Nawiązał także współpracę z filmem – w 1958 roku skomponował muzykę do słynnego rosyjskiego melodramatu wojennego Lecą Żurawie, nagrodzonego Złotą Palmą w Cannes w 1958 roku.
Ciągle jeszcze jednak nie były to najlepsze dla kompozytora lata. Jak sam wspominał:
„Było ciężko, bo przez kilka lat niczego ode mnie nie kupowano. Chociaż (…) może powinienem ująć to tak: było ciężko, ale otaczali mnie najlepsi wykonawcy świata, z którymi się przyjaźniłem. Grali moje utwory. W odróżnieniu od pewnych kompozytorów, nie powiedziałbym o sobie, że byłem prześladowany. Ująłbym to inaczej: władza z rozmysłem nie robiła niczego dla popularyzowania moich utworów. Wszystko, co grano, wykonywane było wprawdzie nie wbrew woli Ministerstwa Kultury, ale też i bez jego pomocy, jedynie dzięki zaangażowaniu samych wykonawców”.
Lata sześćdziesiąte to dla Wajnberga nareszcie czas spokoju i artystycznego docenienia. Nawet do Polski dotarła wiadomość o tym, że po śmierci Prokofiewa, to właśnie Wajnberg uznawany jest za najciekawszego po Szostakowiczu kompozytora w Związku Radzieckim. Jego utwory były coraz częściej wykonywane i to przez czołowych artystów ZSRR: obok Dawida Ojstracha i Mścisława Rostropowicza wymienić można jeszcze Leonida Kogana, Michaiła Wajmana, Kwartet Borodina, czy Daniela Szafrana. Praca z tak wybitnymi muzykami musiała sprawiać mu wielką radość, a sam wspominał po latach:
„Nie muszę myśleć o tym, że czegoś należałoby unikać, bo może potem nie wyjdzie. Im zawsze i wszystko wychodzi!”.
Powrót do Warszay i „Pasażerka”
W 1966 roku Wajnberg, który prawie nie ruszał się z Moskwy, przyjechał po raz pierwszy od wybuchu II wojny światowej do swojego rodzinnego miasta, by wziąć udział w festiwalu „Warszawska Jesień”. Nie był to jednak pobyt zbyt udany. Warszawa, którą pamiętał sprzed wojny praktycznie nie istniała, a jego symfonia ostatecznie nie znalazła się w programie festiwalu.
Tymczasem do programów koncertowych w ZSRR trafiały coraz częściej starsze utwory Wajnberga, poniekąd wyciągnięte z szuflady. Po osiemnastu latach pod dyrekcją Kurta Sanderlinga zabrzmiała II Symfonia, w 1967 roku po 25 latach (!) publiczność mogła usłyszeć I Symfonię, a także IV Sonatę na skrzypce i fortepian z 1947 roku, którą do swojego repertuaru włączył Leonid Kogan. Ciągle też wykonywano nowe utwory kompozytora, coraz częściej rejestrowano je także na płytach. W latach 60. usłyszał dwa swoje koncerty instrumentalne – skrzypcowy i fletowy – a także dwie symfonie wokalno-instrumentalne nr 6 i 8 „Kwiaty polskie” (tę drugą z tekstem Juliana Tuwima). Przybywało też utworów kameralnych, przede wszystkim kwartetów smyczkowych – w tym gatunku kompozytor niemalże ścigał się z Szostakowiczem. Napisał ich aż siedemnaście, tym samym wyprzedzając przyjaciela o dwa.
W latach sześćdziesiątych powstał bodaj najważniejszy utwór Mieczysława Wajnberga – dwuaktowa opera Pasażerka. Kompozytor pracował nad nią dwa lata i sam uznawał za swoje największe twórcze osiągnięcie. Istotnie, nigdy dotąd nikt nie napisał opery o tematyce związanej z obozem koncentracyjnym i obozem zagłady w Auschwitz.
W rzeczywistości nie chodzi tu jednak o ten konkretny obóz, a raczej – jak pisze Michał Bristiger w swojej książce Transkrypcje – „o przedstawienie zjawiska najbardziej fundamentalnego w skali historii świata: załamania się cywilizacji europejskiej w XX wieku, w czasie II wojny światowej”.
Libretto, na podstawie opowieści Zofii Posmysz, napisał Aleksander Miedwiediew, ale premiera dzieła, z powodu postawionego jej zarzutu abstrakcyjnego humanizmu, otrzymała natychmiast zakaz wystawiania scenicznego. W wersji koncertowej pierwsze wykonanie odbyło się dopiero w roku 2006 (!) w Moskwie, a zatem dziesięć lat po śmierci kompozytora.
Coraz więcej samotności
W 1975 roku zmarł Dymitr Szostakowicz. Po kolei odchodzili kolejni istotni dla Wajnberga ludzie. W latach osiemdziesiątych kompozytor został uhonorowany kolejnymi nagrodami – otrzymał tytuł „Narodowego Artysty Republiki Rosyjskiej” oraz Nagrodę Państwową ZSRR. Czuł się jednak coraz bardziej osamotniony, a wraz z nastaniem pierestrojki jego muzyka, podobnie jak w czasach pierwszych „Warszawskich Jesieni”, coraz mniej interesowała spragnioną nowości publiczność. Wajnberg jednak zdawał się tego nie dostrzegać. W dalszym ciągu pracował bardzo dużo i nie zastanawiał się, czy jego muzyka powinna iść z „duchem czasu”.
„Problem współczesności mojego języka muzycznego nigdy dla mnie nie istniał. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Zawsze pisałem i nadal piszę tak, jak słyszę i czuję. Każdy kompozytor powinien przede wszystkim pracować – to jest aksjomat, nad którym nie należy się długo zastanawiać, gdyż o tym, czy zajmie się miejsce w centrum panteonu, czy może tylko na jego obrzeżach i tak zadecyduje naturalna selekcja”
– mówił w jednym z nielicznych wywiadów. Wydaje się, że te słowa najpełniej oddają jego artystyczne credo. Obsesyjne traktowania pracy wyjaśnia również fakt, iż Wajnberg do końca życia uważał, że skoro został ocalony z Zagłady, to nawet ciężka, 24-godzinna codzienna praca, nie pozwoli mu w pełni spłacić tego zaciągniętego wobec życia (a może śmierci…?) długu. On sam przyznawał, iż wiele z jego utworów jest związanych z wojną. Nie był to jego osobisty wybór, lecz raczej wybór losu, który w taki, a nie inny sposób pokierował jego życiem.
Mówił:
„Uważam za swój obowiązek moralny pisanie o wojnie, o strasznym losie, jaki zgotował ludziom nasz wiek”.
W połowie lat osiemdziesiątych Wajnberg zapragnął powrotu do swojego prawdziwego, polskiego imienia (w ZSRR funkcjonował cały czas oficjalnie jako Mojsiej). Był coraz bardziej schorowany, jego utwory rzadko już gościły na scenach i estradach, a na domiar złego w roku 1992 uległ wypadkowi, który przykuł go na stałe do łóżka. Nie był w stanie już pracować i chociaż pozostał w pełni sił umysłowych, komponowanie było już dla niego zbyt trudne. Znamienne wydają się być wspomnienia pracownika moskiewskiej ambasady Eugeniusza Mielcarka, który odwiedził Wajnberga już pod sam koniec jego życia. Podczas rozmowy nieustannie wypytywał go o Polskę, Warszawę. Z topograficzną dokładnością pamiętał każdy jej szczegół z okresu przedwojennego, pytał o polskich kompozytorów, wyrażał nadzieję, że jego utwory będę kiedyś w ojczyźnie wykonane. Opowiadał, że całymi dniami słucha utworów Fryderyka Chopina i Stanisława Moniuszki. Zawsze czytał mnóstwo polskiej literatury i poezji, na czele z ulubionym Julianem Tuwimem. Do końca życia władał doskonałą polszczyzną.
Mieczysław Wajnberg zmarł w Moskwie 26 lutego 1996 roku. Pochowano go na cmentarzu w Domodiedowie.